Oczywiście jesteśmy już razem.. Od dziś razem.
W poniedziałek złożyliśmy dokumenty w sądzie.
Dziś zadzwonili, że sędzia wydała postanowienie i zabieramy synka do domu.
Córka szczęśliwa. My również.
Mały właśnie zasnął mi na rękach. Jest niesamowity.
Cudowny, maleńki ❤️
Czekamy już razem na sprawę.
środa, 29 maja 2019
wtorek, 21 maja 2019
Ten telefon i czas po nim....
Ponieważ jest po 23, rano jedziemy z synkiem na szczepienie i czeka nas długa droga do niego - wpis będzie krótki.
Po TYM TELEFONIE świat na chwilę się zatrzymał, aby zawirować i pójść w pełni - tak wiecie na sto procent.
Jesteśmy rodzicami dwójki dzieci.
Nasz synek skończył pół roku i wydaje się, że coraz bliżej dzień, kiedy będę mogła zasnąć i rano obudzić się obok niego.. I obok córeczki, która cały czas przecież jest obok.
Na razie jeździmy do malutkiego 3 razy w tygodniu, bo tak sobie życzy rodzina zastępcza.
Malutki jest niesamowitym, słodkim śmieszkiem. Często się uśmiecha, zaczyna wydawać dźwięki, jest coraz bardziej "obrotowy" i już trzeba na niego uważać :) jest niesamowity.
Obiecuję opisać wszystko dokładniej.
Póki co w domu wszystko wywrocone do góry nogami. Mnóstwo prania ubranek, prasowania, a w międzyczasie Motylek i praca nadal.
Ale szczęśliwi dajemy radę, bo dla dzieci wszystko!!! :)
W piątek zawieziemy dokumenty do sądu i będziemy oczekiwać na postanowienie, aby móc zabrać małego do domu. :)
Odezwę się bliżej weekendu.
Po TYM TELEFONIE świat na chwilę się zatrzymał, aby zawirować i pójść w pełni - tak wiecie na sto procent.
Jesteśmy rodzicami dwójki dzieci.
Nasz synek skończył pół roku i wydaje się, że coraz bliżej dzień, kiedy będę mogła zasnąć i rano obudzić się obok niego.. I obok córeczki, która cały czas przecież jest obok.
Na razie jeździmy do malutkiego 3 razy w tygodniu, bo tak sobie życzy rodzina zastępcza.
Malutki jest niesamowitym, słodkim śmieszkiem. Często się uśmiecha, zaczyna wydawać dźwięki, jest coraz bardziej "obrotowy" i już trzeba na niego uważać :) jest niesamowity.
Obiecuję opisać wszystko dokładniej.
Póki co w domu wszystko wywrocone do góry nogami. Mnóstwo prania ubranek, prasowania, a w międzyczasie Motylek i praca nadal.
Ale szczęśliwi dajemy radę, bo dla dzieci wszystko!!! :)
W piątek zawieziemy dokumenty do sądu i będziemy oczekiwać na postanowienie, aby móc zabrać małego do domu. :)
Odezwę się bliżej weekendu.
❤️
c.d.n.
:)
sobota, 11 maja 2019
Pierwsze spotkanie z synkiem...
Kiedy dojechaliśmy do miejscowości, w której znajduje się nasz OA pobiegłam sama po Panią, która tym razem jest z nami podczas całego procesu adopcyjnego. Mąż chyba był w dużo większym stresie, niż ja.. Tylko on nie daje po sobie poznać :)
Wpadłam do OA meldując, że już jestem.
W międzyczasie porozmawiałam z innymi Paniami, a szczególnie z tą Panią, która była jakoś z nami od początku.
I pojechaliśmy...
Na szczęście rodzina zastępcza, w której jest malutki znajduje się 30 minut drogi od lokalizacji OA, więc szybko dojechaliśmy rozmawiając po drodze.
Stres jaki nam towarzyszył był straszny, nie spałam też całą noc i strasznie stresowalam się tym, że malutki zacznie płakać jak nas zobaczy.
Po wejściu do rodziny zastalismy bardzo miłą Panią, która zaprowadziła nas do NASZEGO SYNKA, który jest cudownym, niesamowitym małym dżentelmenem.. Leżał sobie spokojnie w bujaczku, oczekując jakby na nas.
Uśmiechnięty od ucha do ucha, uroczy, niesamowity i wyjątkowy, nasz jedyny synek. Tak długo wyczekiwany, najdroższy.
Spędziliśmy 2 h z naszym szkrabem. To był piękny czas. Widziałam jak się uśmiecha, złości, próbuje przewrócić się z boku na bok, jak chwyta zabawki.
Jest niesamowity. Niestety możemy zobaczyć się dopiero we wtorek i to najgorsze, że nie da się kiedy chcemy.. Ehh..
Ale damy radę, najważniejsze jest to, że jest i wkrótce będziemy razem ❤️
Obiecuję zaglądać i pisać co u nas.
Dziękuję za tak wiele miłych komentarzy.
W końcu się doczekaliśmy.
W końcu jest nas cała czwórka. ❤️😍
Na koniec wpisu nie wyraźna, ale jest.. Rączka naszego syneczka ❤️
Wpadłam do OA meldując, że już jestem.
W międzyczasie porozmawiałam z innymi Paniami, a szczególnie z tą Panią, która była jakoś z nami od początku.
I pojechaliśmy...
Na szczęście rodzina zastępcza, w której jest malutki znajduje się 30 minut drogi od lokalizacji OA, więc szybko dojechaliśmy rozmawiając po drodze.
Stres jaki nam towarzyszył był straszny, nie spałam też całą noc i strasznie stresowalam się tym, że malutki zacznie płakać jak nas zobaczy.
Po wejściu do rodziny zastalismy bardzo miłą Panią, która zaprowadziła nas do NASZEGO SYNKA, który jest cudownym, niesamowitym małym dżentelmenem.. Leżał sobie spokojnie w bujaczku, oczekując jakby na nas.
Uśmiechnięty od ucha do ucha, uroczy, niesamowity i wyjątkowy, nasz jedyny synek. Tak długo wyczekiwany, najdroższy.
Spędziliśmy 2 h z naszym szkrabem. To był piękny czas. Widziałam jak się uśmiecha, złości, próbuje przewrócić się z boku na bok, jak chwyta zabawki.
Jest niesamowity. Niestety możemy zobaczyć się dopiero we wtorek i to najgorsze, że nie da się kiedy chcemy.. Ehh..
Ale damy radę, najważniejsze jest to, że jest i wkrótce będziemy razem ❤️
Obiecuję zaglądać i pisać co u nas.
Dziękuję za tak wiele miłych komentarzy.
W końcu się doczekaliśmy.
W końcu jest nas cała czwórka. ❤️😍
Na koniec wpisu nie wyraźna, ale jest.. Rączka naszego syneczka ❤️
wtorek, 7 maja 2019
niedziela, 5 maja 2019
Wspomnienia z pierwszego spotkania z naszą córeczką / adopcja
Ostatnio często wracam myślami do początku roku 2015...
Wtedy to właśnie byliśmy świeżo po kursie na rodziców adopcyjnych.
Pamiętam jak dziś, kiedy czas płynął bardzo wolno. Nieubłaganie czułam dosłownie każdy dzień bardzo wyraźnie. Nawet nie potrafię tego teraz do końca opisać.
Pamiętam jak zadzwoniłam w pamiętną środę do Ośrodka Adopcyjnego powiedzieć, że cały czas czekamy na dzieciątko i w każdej chwili jesteśmy gotowi.
W słuchawce usłyszałam, że nie wiele się dzieje i musimy cierpliwie czekać.
Było mi smutno, choć były to dopiero 3 miesiące po kwalifikacji.
Kolejnego dnia ja miałam dzień w pracy od rana do 19, a mój mąż szedł wtedy na noc od 19 do 7 rano. To był czwartek 19.03.
Rozmawiałam wtedy o czymś z kierowniczką jak zobaczyłam na wyświetlaczu swojego telefonu, że dzwoni OŚRODEK ADOPCYJNY.
Serce zabiło mi mocniej, szybko odebrałam telefon i usłyszałam głos jednej z Pań, z którymi mieliśmy kurs.
Pani poinformowała mnie, że to NIE JEST TEN TELEFON.. Ale uwaga jest "śliczna, mała, zdrowa dziewczynka, która ma dwa tygodnie" - wtedy więcej nie było wiadomo, jak to co udało ustalić się podczas badań w szpitalu jakie wykonuje się u niemowląt.
Usłyszałam, że jeśli byśmy się jednak zdecydowali.. Że mamy do kolejnego dnia przemyśleć i oddzwonić, bo nic nie wiadomo, nie wiadomo czy nie wróci też MB.
Zadzwoniłam do męża, powiedziałam mu.. Od razu bez słów wiedzieliśmy gdzieś wewnątrz siebie, że to był TEN telefon i urodziło się nasze dziecko.
Maz przyjechał do mnie do pracy i zadzwoniłam do Ośrodka powiedzieć, że jesteśmy pewni i gotowi.
Kolejnego dnia byliśmy w OA dowiedzieć się zgodnie z umówioną wizytą czegoś, ale sam OA działał szybko i nie wiele też wiedział.
Musieliśmy czekać na nadanie aktu urodzenia przez sąd, aby móc wystąpić z "jakimś" dokumentami w ogóle.
Ośrodek czuwał, wszystko przygotował i za tydzień (a tydzień żylismy jak w letargu) jechaliśmy sami we dwoje do Sędziego, który przyjął nas miło. Przedstawiliśmy nas jako przyszli rodzice malutkiej. Pamiętam jak w stresie mówiłam, że jesteśmy nawet dziś gotowi zabrać malutką, bo leży tam w szpitalu sama w tym szklanym łóżeczku, że mamy rzeczy i fotelik przy sobie, że jesteśmy w pełni świadomi, że różnie może być, ale jesteśmy gotowi podjąć się tego i zabrać malutką do domu.
Sędzia okazał się być cudownym człowiekiem, życzliwym i miłym. Powiedział, że musimy zostawić dokumenty przez biuro podawcze i kolejnego dnia zapozna się z nimi (piątek). Jak można się domyślać mieliśmy noc wyjętą z życia.
Nie mogliśmy spać cały czas myślałam o tej małej istocie, która była tam teraz sama, samiutka.. Małej kropce, która w jednej sekundzie stała się całym naszym światem, naszym wszystkim.
Kolejnego dnia rano już o godzinie 9.00 jak szaleniec dzwoniłam do sekretariatu sądu, gdzie usłyszałam od również bardzo miłej Pani "powoli, sędzia dopiero wszedł, dokumenty już ma, zapozna się z nimi i damy Państwu odpowiedź. Proszę zadzwonić za 30 minut"
To było najdłuższe 30 minut naszego życia. Wierzcie mi. Zegar jakby stanął w miejscu jak całe nasze życie. Siedzieliśmy patrząc w zegarek w gotowości ja, mąż i Pani z OA która ewentualnie miała pojechać z nami po malutką.
Minęło 30 minut, drżącą ręką wybrałam numer, później wewnętrzny i czekałam na zgłoszenie się Pani po drugiej stronie słuchawki.. W głębi serca chciałam, żeby to dziś wszystko według sędziego było do wykonania.. Odebrała Pani i powiedziała "Zapraszamy do sądu, dzisiaj, po dokument z nakazem wydania malutkiej do docelowej rodziny adopcyjnej". Opiekunem prawnym Była na czas postępowania Pani Kurator.
Wybraliśmy się od razu w drogę. Najpierw do miejscowości, w której jest OA, a następnie tam gdzie była nasza mała. Jakieś 1.5 h drogi.
W drodze mało mówiłam, stres mnie zjadał. Nie wiedzieliśmy jak malutka wygląda, mało wiedzieliśmy i jechaliśmy zabrać ją do domu.
W sądzie szybko wydano nam dokumenty.
Pojechaliśmy do szpitala, gdzie trafiliśmy na bardzo nieprzyjemną Panią Doktor dla której problemem było uzupełnienie książeczki zdrowia małej i wydanie jej do domu. Była wielce oburzona, że musi zostać trochę dłużej, niż powinna.
Na szczęście wręczyliśmy jej nakaz, gdzie dziecko miało zostać oddane w trybie natychmiastowym, ponieważ było zdrowe i nie potrzebowało przebywać w szpitalu. Czekaliśmy godzinę na dokumenty.
Stres był ogromny. Wirowało wszystko.
Po godzinie zaproszono nas już po malutką..
Szłam przez ciemny korytarz, za mną mąż, przede mną Pani z OA i Pani Doktor. Weszliśmy do małej sali, w której stało puste szklane łóżeczko, a obok zobaczyłam pielęgniarkę i zamarłam...
Zobaczyłam najpiękniejszą drobinkę na świecie.. Spała, malutka, maleńka, śliczna. Wtedy pielęgniarka podeszła dając mi ją na ręce z słowami "no malutka.. Przywitaj się z mamusią" i wtedy łzy zaczęły mi spływać strumieniem.. Łzy szczęścia. Ja wiedziałam. Wiedziałam, że to moja córeczka.
Później i mąż mógł się przywitać z naszą perełką, Pani z OA również płakała.
Dziś mąż się śmieje, że nie wiedział czy ma łapać mnie czy Panią z OA jak tak płakać zaczęłyśmy.
Całą drogę malutka spała ...
Mimo wtedy jeszcze wielu niepewności, stresów jakie nas czekały, smutku to był najpiękniejszy dzień naszego życia.
Wiedzieliśmy, że jesteśmy rodziną i będziemy choćby nie wiem co.
❤️
I jesteśmy...
*tu pierwszy raz trzymałam właśnie moje największe szczęście 😊
*minęły cztery cudowne lata.. Tak wygląda teraz moje największe szczęście i miłość mojego życia ❤️😊
***
Każdemu czekającemu życzę takiego cudu i szczęścia.
Sobie oczekując na synka również...
Bo każdy, kto czeka zasługuje na takie szczęście. :)
I mam nadzieję, że oczekującym pomogę wpisem przetrwać w oczekiwaniu..
Mnie kiedyś pomagały takie wpisy.
Wtedy to właśnie byliśmy świeżo po kursie na rodziców adopcyjnych.
Pamiętam jak dziś, kiedy czas płynął bardzo wolno. Nieubłaganie czułam dosłownie każdy dzień bardzo wyraźnie. Nawet nie potrafię tego teraz do końca opisać.
Pamiętam jak zadzwoniłam w pamiętną środę do Ośrodka Adopcyjnego powiedzieć, że cały czas czekamy na dzieciątko i w każdej chwili jesteśmy gotowi.
W słuchawce usłyszałam, że nie wiele się dzieje i musimy cierpliwie czekać.
Było mi smutno, choć były to dopiero 3 miesiące po kwalifikacji.
Kolejnego dnia ja miałam dzień w pracy od rana do 19, a mój mąż szedł wtedy na noc od 19 do 7 rano. To był czwartek 19.03.
Rozmawiałam wtedy o czymś z kierowniczką jak zobaczyłam na wyświetlaczu swojego telefonu, że dzwoni OŚRODEK ADOPCYJNY.
Serce zabiło mi mocniej, szybko odebrałam telefon i usłyszałam głos jednej z Pań, z którymi mieliśmy kurs.
Pani poinformowała mnie, że to NIE JEST TEN TELEFON.. Ale uwaga jest "śliczna, mała, zdrowa dziewczynka, która ma dwa tygodnie" - wtedy więcej nie było wiadomo, jak to co udało ustalić się podczas badań w szpitalu jakie wykonuje się u niemowląt.
Usłyszałam, że jeśli byśmy się jednak zdecydowali.. Że mamy do kolejnego dnia przemyśleć i oddzwonić, bo nic nie wiadomo, nie wiadomo czy nie wróci też MB.
Zadzwoniłam do męża, powiedziałam mu.. Od razu bez słów wiedzieliśmy gdzieś wewnątrz siebie, że to był TEN telefon i urodziło się nasze dziecko.
Maz przyjechał do mnie do pracy i zadzwoniłam do Ośrodka powiedzieć, że jesteśmy pewni i gotowi.
Kolejnego dnia byliśmy w OA dowiedzieć się zgodnie z umówioną wizytą czegoś, ale sam OA działał szybko i nie wiele też wiedział.
Musieliśmy czekać na nadanie aktu urodzenia przez sąd, aby móc wystąpić z "jakimś" dokumentami w ogóle.
Ośrodek czuwał, wszystko przygotował i za tydzień (a tydzień żylismy jak w letargu) jechaliśmy sami we dwoje do Sędziego, który przyjął nas miło. Przedstawiliśmy nas jako przyszli rodzice malutkiej. Pamiętam jak w stresie mówiłam, że jesteśmy nawet dziś gotowi zabrać malutką, bo leży tam w szpitalu sama w tym szklanym łóżeczku, że mamy rzeczy i fotelik przy sobie, że jesteśmy w pełni świadomi, że różnie może być, ale jesteśmy gotowi podjąć się tego i zabrać malutką do domu.
Sędzia okazał się być cudownym człowiekiem, życzliwym i miłym. Powiedział, że musimy zostawić dokumenty przez biuro podawcze i kolejnego dnia zapozna się z nimi (piątek). Jak można się domyślać mieliśmy noc wyjętą z życia.
Nie mogliśmy spać cały czas myślałam o tej małej istocie, która była tam teraz sama, samiutka.. Małej kropce, która w jednej sekundzie stała się całym naszym światem, naszym wszystkim.
Kolejnego dnia rano już o godzinie 9.00 jak szaleniec dzwoniłam do sekretariatu sądu, gdzie usłyszałam od również bardzo miłej Pani "powoli, sędzia dopiero wszedł, dokumenty już ma, zapozna się z nimi i damy Państwu odpowiedź. Proszę zadzwonić za 30 minut"
To było najdłuższe 30 minut naszego życia. Wierzcie mi. Zegar jakby stanął w miejscu jak całe nasze życie. Siedzieliśmy patrząc w zegarek w gotowości ja, mąż i Pani z OA która ewentualnie miała pojechać z nami po malutką.
Minęło 30 minut, drżącą ręką wybrałam numer, później wewnętrzny i czekałam na zgłoszenie się Pani po drugiej stronie słuchawki.. W głębi serca chciałam, żeby to dziś wszystko według sędziego było do wykonania.. Odebrała Pani i powiedziała "Zapraszamy do sądu, dzisiaj, po dokument z nakazem wydania malutkiej do docelowej rodziny adopcyjnej". Opiekunem prawnym Była na czas postępowania Pani Kurator.
Wybraliśmy się od razu w drogę. Najpierw do miejscowości, w której jest OA, a następnie tam gdzie była nasza mała. Jakieś 1.5 h drogi.
W drodze mało mówiłam, stres mnie zjadał. Nie wiedzieliśmy jak malutka wygląda, mało wiedzieliśmy i jechaliśmy zabrać ją do domu.
W sądzie szybko wydano nam dokumenty.
Pojechaliśmy do szpitala, gdzie trafiliśmy na bardzo nieprzyjemną Panią Doktor dla której problemem było uzupełnienie książeczki zdrowia małej i wydanie jej do domu. Była wielce oburzona, że musi zostać trochę dłużej, niż powinna.
Na szczęście wręczyliśmy jej nakaz, gdzie dziecko miało zostać oddane w trybie natychmiastowym, ponieważ było zdrowe i nie potrzebowało przebywać w szpitalu. Czekaliśmy godzinę na dokumenty.
Stres był ogromny. Wirowało wszystko.
Po godzinie zaproszono nas już po malutką..
Szłam przez ciemny korytarz, za mną mąż, przede mną Pani z OA i Pani Doktor. Weszliśmy do małej sali, w której stało puste szklane łóżeczko, a obok zobaczyłam pielęgniarkę i zamarłam...
Zobaczyłam najpiękniejszą drobinkę na świecie.. Spała, malutka, maleńka, śliczna. Wtedy pielęgniarka podeszła dając mi ją na ręce z słowami "no malutka.. Przywitaj się z mamusią" i wtedy łzy zaczęły mi spływać strumieniem.. Łzy szczęścia. Ja wiedziałam. Wiedziałam, że to moja córeczka.
Później i mąż mógł się przywitać z naszą perełką, Pani z OA również płakała.
Dziś mąż się śmieje, że nie wiedział czy ma łapać mnie czy Panią z OA jak tak płakać zaczęłyśmy.
Całą drogę malutka spała ...
Mimo wtedy jeszcze wielu niepewności, stresów jakie nas czekały, smutku to był najpiękniejszy dzień naszego życia.
Wiedzieliśmy, że jesteśmy rodziną i będziemy choćby nie wiem co.
❤️
I jesteśmy...
*minęły cztery cudowne lata.. Tak wygląda teraz moje największe szczęście i miłość mojego życia ❤️😊
***
Każdemu czekającemu życzę takiego cudu i szczęścia.
Sobie oczekując na synka również...
Bo każdy, kto czeka zasługuje na takie szczęście. :)
I mam nadzieję, że oczekującym pomogę wpisem przetrwać w oczekiwaniu..
Mnie kiedyś pomagały takie wpisy.
czwartek, 2 maja 2019
Słów kilka i Święto Narodowe Trzeciego Maja / Dzień Flagi
Po walce z przeciąganiem sznurka przez flagę, aby mogła pięknie prezentować się przy naszym domu możemy podziwiać ją teraz jak powiewa (delikatnie powiedziane przy tym halnym).
Nadszedł piękny maj, tylko strasznie wietrzny i zimny póki co...
Mam nadzieję, że będzie ładny.
Ogródek zachęca do wychodzenia, a nie ma jak...
Najpierw delikatnie wyprasowałam i przygotowałam, aby później móc opowiedzieć Motylkowi dlaczego wieszamy flagę. Powiedziałam jej również, że to już jutro będziemy mogły obserwować naszego tatusia w telewizji.
W końcu nie bez powodu nie ma go Już dwa tygodnie w domu.
***
W związku z pracą Motylek spędził dzień i dwie noce u babci i dziadka, ale nie obyło się bez płaczu, bo "tęsknię za moją mamusią i moim tatusiem" .. Niestety chcąc normalnie żyć trzeba również pracować.
Dziś rano odebrałam malutką i spędzamy wspólny dzień. Kucharz główny Motylek zarządził, że na obiad dziś będzie pizza.
Niech będzie.. Od czasu do czasu nie zaszkodzi. Więc działamy. :)
Oczywiście najpierw po powrocie do domu nie obyło się bez przytulasów ...
Mam nadzieję, że będzie ładny.
Ogródek zachęca do wychodzenia, a nie ma jak...
Czy jest z nami ktoś jeszcze, ktoś kto nas czyta? :)
Nadal czekamy na TEN telefon i nie ma chwili, abym o tym nie myślała.. Chciałabym bardzo, aby nasze dziecko było już z nami...
Subskrybuj:
Posty (Atom)