niedziela, 5 maja 2019

Wspomnienia z pierwszego spotkania z naszą córeczką / adopcja

Ostatnio często wracam myślami do początku roku 2015...
Wtedy to właśnie byliśmy świeżo po kursie na rodziców adopcyjnych.
Pamiętam jak dziś, kiedy czas płynął bardzo wolno. Nieubłaganie czułam dosłownie każdy dzień bardzo wyraźnie. Nawet nie potrafię tego teraz do końca opisać.
Pamiętam jak zadzwoniłam w pamiętną środę do Ośrodka Adopcyjnego powiedzieć, że cały czas czekamy na dzieciątko i w każdej chwili jesteśmy gotowi.
W słuchawce usłyszałam, że nie wiele się dzieje i musimy cierpliwie czekać.
Było mi smutno, choć były to dopiero 3 miesiące po kwalifikacji.
Kolejnego dnia ja miałam dzień w pracy od rana do 19, a mój mąż szedł wtedy na noc od 19 do 7 rano. To był czwartek 19.03.
Rozmawiałam wtedy o czymś z kierowniczką jak zobaczyłam na wyświetlaczu swojego telefonu, że dzwoni OŚRODEK ADOPCYJNY.
Serce zabiło mi mocniej, szybko odebrałam telefon i usłyszałam głos jednej z Pań, z którymi mieliśmy kurs.
Pani poinformowała mnie, że to NIE JEST TEN TELEFON.. Ale uwaga jest "śliczna, mała, zdrowa dziewczynka, która ma dwa tygodnie" - wtedy więcej nie było wiadomo, jak to co udało ustalić się podczas badań w szpitalu jakie wykonuje się u niemowląt.
Usłyszałam, że jeśli byśmy się jednak zdecydowali.. Że mamy do kolejnego dnia przemyśleć i oddzwonić, bo nic nie wiadomo, nie wiadomo czy nie wróci też MB.
Zadzwoniłam do męża, powiedziałam mu.. Od razu bez słów wiedzieliśmy gdzieś wewnątrz siebie, że to był TEN telefon i urodziło się nasze dziecko.
Maz przyjechał do mnie do pracy i zadzwoniłam do Ośrodka powiedzieć, że jesteśmy pewni i gotowi.
Kolejnego dnia byliśmy w OA dowiedzieć się zgodnie z umówioną wizytą czegoś, ale sam OA działał szybko i nie wiele też wiedział.
Musieliśmy czekać na nadanie aktu urodzenia przez sąd, aby móc wystąpić z "jakimś" dokumentami w ogóle.
Ośrodek czuwał, wszystko przygotował i za tydzień (a tydzień żylismy jak w letargu) jechaliśmy sami we dwoje do Sędziego, który przyjął nas miło. Przedstawiliśmy nas jako przyszli rodzice malutkiej. Pamiętam jak w stresie mówiłam, że jesteśmy nawet dziś gotowi zabrać malutką, bo leży tam w szpitalu sama w tym szklanym łóżeczku, że mamy rzeczy i fotelik przy sobie, że jesteśmy w pełni świadomi, że różnie może być, ale jesteśmy gotowi podjąć się tego i zabrać malutką do domu.
Sędzia okazał się być cudownym człowiekiem, życzliwym i miłym. Powiedział, że musimy zostawić dokumenty przez biuro podawcze i kolejnego dnia zapozna się z nimi (piątek). Jak można się domyślać mieliśmy noc wyjętą z życia.
Nie mogliśmy spać  cały czas myślałam o tej małej istocie, która była tam teraz sama, samiutka.. Małej kropce, która w jednej sekundzie stała się całym naszym światem, naszym wszystkim.
Kolejnego dnia rano już o godzinie 9.00 jak szaleniec dzwoniłam do sekretariatu sądu, gdzie usłyszałam od również bardzo miłej Pani "powoli, sędzia dopiero wszedł, dokumenty już ma, zapozna się z nimi i damy Państwu odpowiedź. Proszę zadzwonić za 30 minut"
To było najdłuższe 30 minut naszego życia. Wierzcie mi. Zegar jakby stanął w miejscu jak całe nasze życie. Siedzieliśmy patrząc w zegarek w gotowości ja, mąż i Pani z OA  która ewentualnie miała pojechać z nami po malutką.
Minęło 30 minut, drżącą ręką wybrałam numer, później wewnętrzny i czekałam na zgłoszenie się Pani po drugiej stronie słuchawki.. W głębi serca chciałam, żeby to dziś wszystko według sędziego było do wykonania.. Odebrała Pani i powiedziała "Zapraszamy do sądu, dzisiaj, po dokument z nakazem wydania malutkiej do docelowej rodziny adopcyjnej". Opiekunem prawnym Była na czas postępowania Pani Kurator.
Wybraliśmy się od razu w drogę. Najpierw do miejscowości, w której jest OA, a następnie tam gdzie była nasza mała. Jakieś 1.5 h drogi.
W drodze mało mówiłam, stres mnie zjadał. Nie wiedzieliśmy jak malutka wygląda, mało wiedzieliśmy i jechaliśmy zabrać ją do domu.
W sądzie szybko wydano nam dokumenty.
Pojechaliśmy do szpitala, gdzie trafiliśmy na bardzo nieprzyjemną Panią Doktor dla której problemem było uzupełnienie książeczki zdrowia małej i wydanie jej do domu. Była wielce oburzona, że musi zostać trochę dłużej, niż powinna.
Na szczęście wręczyliśmy jej nakaz, gdzie dziecko miało zostać oddane w trybie natychmiastowym, ponieważ było zdrowe i nie potrzebowało przebywać w szpitalu. Czekaliśmy godzinę na dokumenty.
Stres był ogromny. Wirowało wszystko.
Po godzinie zaproszono nas już po malutką..
Szłam przez ciemny korytarz, za mną mąż, przede mną Pani z OA i Pani Doktor. Weszliśmy do małej sali, w której stało puste szklane łóżeczko, a obok zobaczyłam pielęgniarkę i zamarłam...
Zobaczyłam najpiękniejszą drobinkę na świecie.. Spała, malutka, maleńka, śliczna. Wtedy pielęgniarka podeszła dając mi ją na ręce z słowami "no malutka.. Przywitaj się z mamusią" i wtedy łzy zaczęły mi spływać strumieniem.. Łzy szczęścia. Ja wiedziałam. Wiedziałam, że to moja córeczka.
Później i mąż mógł się przywitać z naszą perełką, Pani z OA również płakała.
Dziś mąż się śmieje, że nie wiedział czy ma łapać mnie czy Panią z OA jak tak płakać zaczęłyśmy.
Całą drogę malutka spała ...
Mimo wtedy jeszcze wielu niepewności, stresów jakie nas czekały, smutku to był najpiękniejszy dzień naszego życia.
Wiedzieliśmy, że jesteśmy rodziną i będziemy choćby nie wiem co.
❤️
I jesteśmy...

*tu pierwszy raz trzymałam właśnie moje największe szczęście 😊

*minęły cztery cudowne lata.. Tak wygląda teraz moje największe szczęście i miłość mojego życia ❤️😊

***
Każdemu czekającemu życzę takiego cudu i szczęścia.
Sobie oczekując na synka również...
Bo każdy, kto czeka zasługuje na takie szczęście. :)
I mam nadzieję, że oczekującym pomogę wpisem przetrwać w oczekiwaniu..
Mnie kiedyś pomagały takie wpisy.

5 komentarzy:

  1. Jejku, jaki cudowny wpis! Normalnie mozna wyczuc te emocje!!! :)

    I zycze Wam, zeby Wasze drugie szczescie znalazlo sie juz wkrotce! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Już się znalazło ❤️😁 dziękujemy

    OdpowiedzUsuń
  3. Historia piękna i wzruszająca :) Szczęście szybko się do Was uśmiechnęło :) Oby i do nas się w końcu uśmiechnęło po tak długim czekaniu.
    Na zdjęciu maleńka kruszynka na rękach, a niżej już duża księżniczka :)
    I widzę w komentarzu wyżej, że synek już znaleziony - cudownie! :)
    Życzę Wam szczęścia i dużo uśmiechu :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ależ się zeyczałam, przypomniała mi się nasza historia sprzed 5 lat... To czekanie na telefon i te emocje po nim... Pozdrawiam serdecznie Wasza wapaniałą rodzinkę

    OdpowiedzUsuń
  5. Teraz z męzem jesteśmy właśnie w tym miejscu...oczekiwanie, minęły dwa tygodnie od kwalifikacji czekamy na telefon, choć póki co zdajemy sobie sprawę z tego ze nie nastąpi to natychmiast...pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń